23 AGO. 2023 · TRANSKRYPCJA
Niemłody już mężczyzna o korpulentnej sylwetce stał przed sięgającym do sufitu jednym z ogromnych, szkolnych okien. Widać było, że przybiegł tam niedawno. Jeszcze sapał i zmiętą chusteczką ocierał pot z czoła. Nie był wysoki, więc zadarł swoją łysą głowę i spojrzał w górę. - Pani Marysiu! Pani Marysiu! Na litość boską… Co pani tam robi? Pytania dyrektora niczym piłeczka pingpongowa odbiły się dźwięcznym echem po całej długości szkolnego korytarza. Dyrektor w panice złapał się za głowę, a następnie odruchowo zakrył dłonią usta. Zdenerwowany przyłożył zaraz drugą dłoń, zwinął obie w kształt tuby i teatralnym szeptem powiedział: - Pani Marysiu! Pa… - poprawił układ dłoni - Pa… ni… Ma..ry..siu! – skandował szeptem – Pa… ni… Ma…ry…siu! Niechże pani otworzy oczy… o… czy… i na… mnie… po…pa…trzy! Popatrzy! Na parapecie okna około półtora metra nad podłogą stała uchwycona kurczowo zasłony pani Marysia. Granatowy welur – choć mocno wypłowiały od słońca - stanowił jedyny solidny bastion nie na żarty wystraszonej kobiety. Była blada jak ściana, miała zaciśnięte powieki i dygotała na całym ciele. - To pan, panie dyrektorze? – zapytała drżącym głosem nie otwierając oczu. - Ja! – wyszeptał mężczyzna – A któżby inny? - O! To dobrze! Jak to dobrze, że to pan! – krzyknęła, a przenikliwy sopran pani Marysi z prędkością światła rykoszetem przemierzył przestrzeń korytarza by na końcu zaświdrować w dyrektorskich uszach niczym wiertło dentysty. - Ciszej! Do cholery! – wyrwało się dyrektorowi – No.. tego… hm…- odchrząknął, a przybrawszy następnie ton oficjalny i stanowczy powiedział: - Niech pani otworzy oczy, zejdzie i wytłumaczy się z tego… czegoś. - Kiedy nie mogę! – chlipnęła pani Marysia – Nie mogę. - Nie może pani czy nie chce? Bo to, proszę pani, jest różnica. - Jedno i drugie, panie dyrektorze, jedno i drugie. Nie mogę i nie chcę. Taka sytuacja… - chlipała pani Marysia, a spod zaciśniętych powiek zaczęły wypływać pierwsze łzy. - Co? Co? – dyrektor nie mógł dojrzeć, co działo się u góry. Nie dość, że był niski, a pani Marysia stała na parapecie, to ta wysoka i chuda jak patyk kobieta miała za sobą szklaną taflę rozświetloną przez południowe słońce. Tak, tak… rzecz działa się w samo południe. - Co? Co to? Pani płacze? Pani Marysiu! No błagam… No co pani! Proszę natychmiast przestać płakać, otworzyć oczy i zejść z parapetu! To jest polecenie służbowe. Ja nie żartuję. Dyrektor odczekał chwilę, czy jego słowa przyniosą zamierzony efekt, ale nie. Niestety. Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Wciąż tkwiła uchwycona nieszczęsnej, starej zasłony. Stała z zamkniętymi oczami i płakała. Dyrektor spojrzał na zegarek: - A a a! – zapowietrzył się. - Pani Marysiu! Żarty się skończyły! Zaraz będzie będzie przerwa! Dzwonek! Proszę zejść! Natychmiast! Mamy tylko minutę! - O, nie! – pani Marysia wybuchła głośnym szlochem. – To już zupełna katastrofa! - Myślę, że sytuacja dojrzała do tego, żeby sięgnąć po środki ostateczne. Idę po panią! – to powiedziawszy dyrektor w mgnieniu oka wskoczył na parapet, bowiem był wuefistą. Dla utrzymania równowagi również i on przytrzymał się zasłony zwisającej po lewej stronie okna. Następnie bardzo powoli krok po kroku przesuwał się w stronę stojącej naprzeciw kobiety. Wąski parapet nie ułatwiał dyrektorowi zadania. - Niech pani na mnie popatrzy i da mi rękę – wyszeptał przejęty, wyciągając w kierunku zapłakanej nauczycielki swą silną, męską dłoń. Kobieta powoli otworzyła zapłakane oczy. Spojrzała z wdzięcznością, ba! - niemal z miłością - na zwierzchnika, który nie wahał się pośpieszyć jej z pomocą. Już, już zwalniała palce z żelaznego uścisku, w jakim trzymała zasłonę, gdy nagle – zwątpiła, zawahała się. - Marysiu – głęboki baryton męskiego głosu zawisł pomiędzy nimi – zaufaj mi. Pani Marysia jak zahipnotyzowana wyciągnęła prawą rękę, którą natychmiast uchwycił dyrektor. Spletli mocno dłonie. Teraz stali naprzeciwko siebie, blisko, trzymając się za ręce, patrząc sobie prosto w oczy, cali w aureoli słonecznych promieni, niczym młodzi kochankowie uniesieni do siódmego nieba. - Marysiu – wyszeptał. - Tak? – odpowiedziała omdlewając. - Na trzy. - Tak? – powtórzyła nic nie rozumiejąc. - Skaczemy na trzy. - Dobrze – zatrzepotała rzęsami. Dyrektor poczuł, jak smukłe palce pani Marysi zacisnęły się mocniej wokół jego dłoni. Spojrzał na nią. Miała przymknięte oczy, spierzchnięte wargi, wilgotne od łez blade policzki, a jej oddech był płytki i nerwowy. Wiedział, że teraz wszystko zależy od niego. To on jest odpowiedzialny za tę delikatną istotę, która Bóg wie dlaczego, znalazła się na parapecie szkolnego okna. - Policzymy razem, dobrze? – dodawał jej odwagi. - Tak, zrobię wszystko, co powiesz. Przyciągnął ją do siebie. Chciał ją objąć, otoczyć ramieniem to kruche ciało pedagogiczne, ale nie mógł! Wciąż trzymał się przecież granatowej zasłony. Oboje to robili, więc udrapowane ich uchwytem welurowe story opadały teraz romantyczną kaskadą miękkich fal niczym teatralna kurtyna. Zaczęli liczyć: - Raz… dwa… Dryń, dryń, dryyyyyyń! Rozległ się przeraźliwy dźwięk szkolnego dzwonka…